Co nosi w torbie fotograf Jakub Świętochowski?

Siema! Jestem Kuba, mieszkam z rodziną w stolicy. W miejscu, które – wielu warszawiakom – przypomina koniec świata – Falenicy. Kto był, ten wie, że wszędzie mamy daleko, ale da się do tego przyzwyczaić. Czasami czuć tutaj ten sanatoryjny przedwojenny klimat. Pracuję głównie na terenie województwa mazowieckiego, ale jeżdżę dosłownie po całej Polsce. 

Kiedyś określałem siebie samotnym wilkiem, stroniącym od ludzi, ale z drugiej strony, jak tam sobie teraz myślę, zawsze potrzebowałem swojej „watahy”. I dlatego zacząłem jeździć w Tatry, polskie i hiszpańskie skałki, zrobiłem kursy wysokogórskie. Dzięki temu mogłem poznawać innych ludzi i przeżyć przygody, na które nie zdecydują się zwolennicy urlopów pod palmą. Ogromnym sentymentem darzę samotny sen na zboczu czynnego wulkanu Ol Doinyo Lengai, z którego rozpościera się fantastyczny widok na jezioro Natron. Przy okazji polecam obejrzeć „The Crimson Wing: Mystery of the Flamingos”, aby poczuć ten klimat. Dlaczego o tym piszę? Wydaje mi się, że mój styl jest nierozłącznie związany z przygodą i zachęcaniem ludzi do niej. Chcę fotografować ludzi z charakterem, nie bojących się poznawać świat, którzy chcą nie tylko żyć, lecz przeżywać. 

fotograf jakub swietochowski 00006

Jak to się zaczęło?

Nie mogę Wam sprzedać łzawej historii o fotograficznych rodzinnych korzeniach… Bo taka nie miała miejsca. Pierwszy aparat (Canon EOS 450D) kupiłem również przed pierwszą samodzielną wyprawą w polskie Tatry. Na początku jakoś nie zaiskrzyło, może dlatego, że miałem ze sobą 55-200mm od Tamrona, z którym dość ciężko mi się pracowało. Był ciemny i absolutnie nie dla mnie. Dopiero opuszczając zielone wzgórza Afryki, widząc szczyt Kilimandżaro z małego pasażerskiego samolotu, pierwszy raz pomyślałem, że zrobiłem za mało zdjęć.

To wszystko ma wpływ na mój styl, który powoli zaczynam odkrywać. Zaczęła interesować mnie prawda o ludziach. Ich skromne, ale prawdziwe historie. Od kiedy poznałem historię Agnieszki Pajączkowskiej i jej „Wędrownego zakładu fotograficznego”, cały czas myślę o naturalnych i dalekich od egzotyzacji zdjęciach. I od niedawna tak chcę je również pokazywać. Łapię się na tym, że kupuję albumy ze szczerymi zdjęciami, obserwuję fotografów mających właśnie takie portfolio i z miłą chęcią wracam myślami do plastyki filmów na VHS. Interesuje mnie prostota i szczerość.

Pierwszym aparatem był Canon 450D z Tamronem 55-200mm. Zrobiłem nim tysiące zdjęć, ale raczej takich do prywatnego archiwum. W pewnym momencie zaczęło przeszkadzać mi wiele rzeczy, nie byłem w stanie przeskoczyć pewnych technologicznych luk i postanowiłem kupić pełną klatkę. To wszystko zbiegło się z moim panicznym strachem przed wyjazdem w góry. Ten strach pojawił się nagle. I nigdy wcześniej mi nie towarzyszył. Sparaliżował mnie do tego stopnia, że sprzedałem swoje Miury, buty do alpinizmu, liny i cały inny szpej. Skarbonka przytyła. Odchudziłem ją, kupując Nikona D800...

To był strzał w kolano z dubeltówki…

Początek – jak zresztą w każdym związku – był świetny. Aparat wydawał się idealny. Duża rozdzielczość. Porządnie zrobiona puszka. Zabrałem go ze sobą na warsztaty aktu i obrazek był rewelacyjny. Jedynie przyszła żona nie miała najlepszego humoru…

Do czasu. Okazało się, że aparat ma duże problemu z FF czy BF. Na forach aż huczało. 

Robiłem zdjęcia, ale większą ilością trafień mogłem się jedynie pochwalić po skończonym meczu w „Unreal Tournament”. Byłem załamany. Dlatego postanowiłem zainwestować w swoją przyszłość i kupić Nikona D750 (x2). Nie był idealny, ale jak na moje potrzeby absolutnie wystarczający. Uwierzyłem w siebie, przestałem myśleć o bebechach aparatu, zamiast tego skupiłem się na robieniu zdjęć. 

Chcesz pokazać swoją torbę, sprzęt, historię – napisz do nas na mail hello@kreatywni.co

Zdałem sobie sprawę, że pociąga mnie bycie blisko ludzi. Miałem w plecaku 85mm, ale czułem, że to nie jest to. Za daleko. Za wolno. Dlatego oczywistym wyborem był obiektyw z ogniskową 35mm. Dzięki niemu mogłem robić portrety czy bardziej reporterskie klatki. Od tej pory mogłem być na tyle blisko, żeby móc więcej słyszeć i widzieć, ale jednocześnie nie wchodzić nikomu do łóżka. Na początku fotografowałem Nikkorem DX 35mm. Wypluwał ostre zdjęcia, ale z winietą od f/1.8. Kadrowanie i usuwanie winiety dawało zadowalające efekty, ale było to upierdliwe.

fotograf jakub swietochowski 00005

Kolejna była Sigma ART 35mm 1.4. Każdy „destynejszyn” i „rustykejszyn” miał tego kloca. Chciałem więc mieć i ja. Na początku sprawiła mi bardzo dużo radości, ale później, jak w każdym dobrym horrorze, okazało się, że ta piękna i powabna istota ma sekret: przyprawia fotografów o zawał serca, ostrząc na co tylko ma ochotę. Po wielu kalibracjach, dawaniu sobie trzecich i kolejnych szans, pomyślałem, że trzeba to zakończyć – kupić bezlusterkowca (który podobno kończy problemy z ostrością).

Wybór był prosty: albo kolejny raz daruję Nikonowi wiele wpadek, niekończące się akcje serwisowe, mało zadowalające rezultaty po kalibracji lustrzanek, albo mimo dużego szumu informacyjnego wokół produktów Sony, ambasadorów marki, którzy pojawiali się nagle, jak grzyby po deszczu oraz rzeszy fanów, pójdę w ten system. Przy Sony bałem się szeroko zakrojonej akcji marketingowej. Chyba lubię mieć pod górkę, ponieważ kolejny raz zaufałem Nikonowi. Kupiłem Z6. Jestem jednak pewien, że w przyszłości będę wykorzystywać kilka systemów, aby osiągnąć pewne konkretne rezultaty.

Z6 jest rewelacyjny. Szybki AF , kapitalny wizjer elektroniczny, śledzenie oczu (które powoli zaczyna dorównywać temu z Sony), wysokie ISO, punkty AF praktycznie na całej matrycy, jest lekki i pozwala dowolnie kadrować zdjęcia. I nie doświadczam żadnych problemów z AF! Żadnych! A to zawsze było moją udręką. Sprzęt na miarę XXI wieku. Pozwala też cofnąć się o kilkanaście lat i korzystać z manualnych obiektywów. Opcja focus peaking umożliwia ostrzyć na to, co chcę. Od tej pory mogę podpiąć Contax Planar 50/1.4 czy cokolwiek innego i cieszyć się niestandardową plastyką obrazka. 

Od lat korzystam z plecaka Benro (nie znam konkretnego modelu), który jest prawie idealny. Mieści się pod fotelem w samolocie, więc mogę bez problemu wybrać się na krótką podróż z bagażem podręcznym. Ostatnio był ze mną w Izraelu, pomieścił dwa body, trzy obiektywy, ładowarki, skórzane szelki od Rebel East, jakieś gadżety i ciuchy. Do pełnej uniwersalności brakuje mu jedynie klapy od strony pleców.

fotograf jakub swietochowski 00008

Oto krótka lista rzeczy, które zazwyczaj zabieram ze sobą na zlecenie:

  • Nikon D750 (będzie wymieniany na Z6)
  • Nikon Z6
  • Sigma 35mm 1.4 ART
  • Nikkor 85mm 1.8
  • Contax Planar 1.4
  • szelki Rebel East (i raz zawracałem się po nie 100 km)
  • lampy YN968N oraz YN685 (ta pierwsza pozwala sterować innymi lampami, łączyć je w grupy, i to z poziomu wyświetlacza, także cały czas jest na body)
  • ładowarka everActive na 16 akumulatorów
  • świecidełka
  • Color Checker Passport
  • stofen
  • dyfuzor w stylu Gary Fong (nie raz, nie dwa uratował mi tyłek)
  • chusteczki matujące dla moich klientów
  • gruszkę, pędzelek i mikrofibrę

Jestem zwolennikiem jednej zasady: czasami mniej, znaczy więcej. Ale mimo wszystko marzy mi się poszerzenie arsenału o kolejne analogowe obiektywy. Mała ilość sprzętu pozwala skupić się na zadaniu, zanadto nie rozprasza, skraca dystans między fotografem i osobami fotografowanymi. Po prostu nie wprowadza sztucznych pauz i nie zaburza klimatu i synchronizacji z parą, na co ciężko pracowaliśmy.

Mam nadzieję, że uda mi się wyjść z cienia i Was poznać. Zatem komentujcie poniżej, wędrujcie na moje portfolio oraz Instagram i… do zobaczenia!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *