Media społecznościowe pozwoliły szeregom osób stać się ekspertami w dziedzinie auto-promocji. Nigdy do nich nie należałam. Kiedy mama zaproponowała zakup komputera, miałam lat 15 i zapytałam „A po co?”. Ku rozpaczy Robaka i wbrew jego usilnym trudom nie mam zielonego pojęcia o algorytmach, tagach, google ranks, keywords (kto wie, czy dwa z wymienionych nie oznaczają nawet tego samego, a ja nie wzbudzam w tym momencie salwy śmiechu), z ledwością udaje mi się highlights na IG zasilić nowym story, a nowy post na www to już szczytowe osiągnięcie.
A jednak z około 5 zleceń rocznie udało mi się zabukować ponad 30 samych ślubów na jeden sezon i obiecałam, że o tym w ten weekend napiszę.
Początek
Moje dzieciństwo ma zapach tytoniu palonego z fajki przez dziadka, w pokoju pełnym zdjęć. Siedziałam w wielkim, welurowym fotelu, otulona kocem, z globusem na kolanach, kiedy babcia przynosiła kanapki z twarogiem i z miodem. Co niedzielna rutyna. Na stole stała szklana miska, w której dziadek zbierał negatywy z wakacji, klisze, na których ja, lat 6, rejestrowałam każdą naszą wyprawę. Losowo wywoływaliśmy jedną miesięcznie i te 30 zdjęć pieczołowicie układałam w pudełkach po butach, a On wkładał w albumy własne kopie. Potem długo nie zrobiłam żadnego zdjęcia.
Chaos
Warszawa. Fotografia portretowa, Film Noir u Róży Sampolińskiej. Mam lat 30. Salę wypełnia wiosenne słońce, mam blond fale a la Farrah Fawcett w Charlies Angels, różowe paznokcie, casualową bluzkę w groszki, jeansy i złote buty. Bez wstydu – kiedy poproszono wszystkich, aby się przedstawić – mówię, że „nazywam się Kaja i nie wiem do czego służy migawka”. Na ta chwilę pojęcia nie mam, że tam wszyscy uczestnicy się już znają i są uznanymi w branży fotografami, a ja zupełnie odstaję, nie tylko wyglądem. Czytam z twarzy zaskoczenie. Jestem tam, bo moja codzienna praca mnie przytłacza, bo od 6 lat otaczają mnie dziecięce traumy, bo osiągnęłam w zawodzie już wszystko, co mogłam, bo trzy kierunki studiów wyczerpały mój głód i jestem znudzona. Jestem tam, bo pewnego dnia kupiłam aparat podążając za dziecięcym marzeniem. Jestem tam, bo rok po roku marzyłam o kreatywnym życiu pełnym podróży. Rutyna męczyła. Przedmioty posiadane przytłaczały. Najcudowniejsi ludzie wokół nie wystarczali. Czułam niedosyt. Stagnację. Forma przetrwalnikowa. Jestem tam.
Niektórzy ludzie są niesamowicie utalentowani i rozwijają swoje zdolności, by stać się jeszcze lepszymi. Mają w sobie oryginalność, świeżość, a wszystko co tworzą jest tak bardzo ich… Mamy szansę widzieć, podziwiać tylko tych jednak, którzy wyznaczają sobie cel, obierają drogę i ten cel osiągają, docierają do kolejnego punktu. Inni zaczynają projekty, których nigdy nie skończą.
Są też ci, którzy mają pasję, których żar popycha nieustannie, by się rozwijać, edukować, aby trenować, by ciężką pracą osiągać to, co tym z talentem było dane na starcie, a nawet czasem więcej. Potrzebujemy motywacji. Potrzebujemy początku i końca. Potrzebujemy odwagi.
Ja należę do tych drugich. Przez dwa lata pomiędzy jednym, a drugim dyżurem w pracy robiłam zdjęcia za jakikolwiek hajs, nagabywałam laski na MaxModels, torturowałam psa, byle mieć okazję robić, byle mieć cel… Walcząc ze zmęczeniem po nocnych zmianach obrabiałam zdjęcia, oglądałam zdjęcia, zero półśrodków, zero życia prywatnego, każda minuta była na wagę złota. 3 lata temu rzuciłam pracę. Sprzedałam wszystko, co miałam. Zostawiłam ludzi, których kocham. Zabrałam aparat.
Jestem pełna szacunku do tych, którzy dzielą się wiedzą i doświadczeniem na forach, warsztatach, na grupach fejsbukowych. Bardzo staram się czerpać z tego i wyciągać to, co naprawdę do mnie trafia, co wydaje się logiczne, bliskie, współgrające z tym, kim jestem i jaka jestem i układam sobie z tych kawałków swój własny kodeks. Nie uznaję jedynej słusznej prawdy, zawsze lubiłam iść pod prąd, jeśli ktoś mnie zbyt mocno naciskał. Na początku mojej przygody z fotografią o tym…zapomniałam. Tak bardzo chciałam nauczyć się wszystkiego z technicznych aspektów, już, teraz, natychmiast, tak bardzo zazdrościłam tym, których talent dane było mi podziwiać, tak bardzo czułam się misfit, że podążałam ściśle za tym, co mówili mi Ci WIELCY. I nie zrozumcie mnie źle – nie to, że nie mieli racji. Ja po prostu nie byłam gotowa tą ich rację wziąć i rozjebać na kawałki. Zabrakło mi odwagi.
I wtedy poznałam Suwałowskiego. Wpadł na Islandię koleś w kolorowych skarpetach, cienkiej kurtce zimą, ja przywitałam go w dresie ekscytując się przez okno (bo w morzu lokalnych fotografów, którzy są tak terytorialni, że nie ma z kim kawy wypić i ponarzekać na podatki nagle było do kogo buzię otworzyć) i pojechaliśmy.
Równowaga
Focę jako drugi fotograf i umiera mi migawka. Zapas w aucie, które zniknęło na horyzoncie za mchami, bo kawał drogi przeszliśmy, a ja wpadam między kamienie ze wstydu i zamieram w przerażeniu z gonitwą myśli huczących jak bardzo nieprofesjonalna jestem. Maciek w tym czasie naciska spust i strzela seriami jak z kałasznikowa, przemieszczając się jak elektron. Korzystam z okazji, że nie mam nic innego do roboty i obserwuję go z coraz większym niedowierzaniem. Dociera do mnie po raz pierwszy, że nie, nie muszę zastanawiać się kilka minut nad kadrem zanim zrobię zdjęcie. Mogę fotografować tak, jak funkcjonuję; szybko, zdecydowanie. Nie, nie muszę wstydzić się, że jestem energiczna i że nie otacza mnie melancholijna muzyka, a moje słowa są dalekie od poezji. Nie, nie muszę być w garniturze, bo w t-shircie to zniewaga i udawać kogoś, kim nie jestem…
Zaczęłam być sobą. Nieśmiało pisałam coraz wyrazistsze maile w odpowiedzi na zapytania, napomykałam o moim życiu osobistym, bawiłam się zdaniami, zaczęłam pozwalać mojej osobowości wyciekać na spotkaniach z parami – w końcu sama też chciałam być częścią jednego, intymnego dnia z ich życia. Odsunęłam od siebie myśli, że mój poziom nie jest wystarczająco dobry, żebym mogła czuć się pewnie. Jak mantrę powtarzałam, że jeśli ktoś chce zapłacić za moje zdjęcia, to widać w jego oczach jestem tego warta. Sięgnęłam po moje zasoby i zaczęłam ich używać świadomie. Wykorzystałam w kontaktach z klientami to, że jestem do bólu szczerą ekstrawertyczką z ADHD, neurotykiem i samozwańczą mistrzynią w organizacji czegokolwiek wokół. Zaufałam swojej intuicji. Postawiłam na więzi z ludźmi i jeśli miałam na to ochotę, to turlałam się z ich psem na dywanie nie zważając na świat.
Ponoć Islandczycy niechętnie bukują imigrantów, może dlatego, że są zamknięci w sobie a zaufanie ich trzeba wypracować? Może dlatego, że kulturowa przepaść? Że po angielsku trzeba mówić, a oni, choć wszyscy znają angielski, nie czują się wówczas swobodnie? Kiedy usłyszałam przy około 15 tym ślubie w ciągu 8 tygodni, że byłam nie tylko fotografem, ale i niańką, druhną i gościem, a na 18 tym, że zależy mi jakbym była najbliższą rodziną, to zrozumiałam, że jestem na dobrej drodze, że to tu, gdzie zawsze chciałam być. Że moje doświadczenie wyniesione z pracy zawodowej pozwala mi na przekraczanie barier szybko.
Jak z 5 zleceń rocznie zabukować ponad 30 samych ślubów na jeden sezon? Bądź sobą. Bądź integralny i autentyczny. Rozłóż na atomy swoje mocne i słabe strony i zamiast słuchać kołczów, którzy mówią Ci, jak wykreować siebie, po prostu zaakceptuj to, kim jesteś i zrób z tego atut.
Govinda Rumi, jeden z najlepszych fotografów ślubnych, jakich znam, mega nieśmiały, skromny facet, powiedział mi w moim własnym domu
„Nie zabukował bym Ciebie czysto ze względu na Twoje zdjęcia, ale zabukował bym Ciebie ze względu na to, jaka jesteś. To twoja wielka siła.”
Bezczelny? Autentyczny.
Tak dobrze się to czyta…
no właśnie…
<3